czwartek, 28 czerwca 2012

[530] musivum.livejournal.com/profile

Ocena pojawia się ze sporym poślizgiem, za co bardzo autorkę przepraszam. Sesja skutecznie pozbawiła mnie możliwości pobytu na blogach, a i tekstów do przeczytania było sporo. Ale już jestem, a oto co myślę o Musivum, szczecińskiej mozaice humanistycznej:

Pierwszego wrażenia nie było, bo gdy weszłam na bloga pierwsze, co pomyślałam to „o, a ja tu już byłam”. Tak, musivum znam z moich wielu wycieczek blogowych. Kiedyś do Ciebie trafiłam, Ome, i jakiś tekst nawet czytałam (pewnie mi się przypomni który przy ocenie treści). Z tej mojej wizyty na Twoim blogu pamiętam jednak, że to jedynie tekst zmusił mnie do zatrzymania się u Ciebie na dłużej, bo wizualna część bloga nie podołałaby temu zadaniu. Coś mi się wydaje, że livejournal to niezbyt atrakcyjny serwer blogowy. Za prosty, zbyt geometryczny (jakkolwiek to brzmi) i po prostu nudny. Teraz, gdy poznałam już możliwości tak dobrego serwisu, jakim jest blogspot, prostota livejournala kłuje w oczy. Nie będę Cię przekonywać do zmiany portalu, bo widzę, że na tym jesteś już jakiś czas i pewnie się przyzwyczaiłaś. Zapytam jednak czy tej powierzchowności nie da się jakoś urozmaicić? Bo nawet jeśli nie chcesz czegoś strasznie wymyślnego i preferujesz prostsze rozwiązania, to jednak mogłoby to wyglądać lepiej, nie? I jeszcze tak zupełnie subiektywnie dodam, że nie lubię zbyt szerokich blogów, a Twój się wyjątkowo ciągnie. A w połączeniu z maluteńką czcionką tekstu bardzo męczy moje oczy. Nie odpowiadało mi to do tego stopnia, że cały tekst kopiowałam i powiększałam rozmiar czcionki.

Zanim przejdę do analizy tekstu, jeszcze się wypowiem na temat menu. Otóż spis treści zupełnie by Ci wystarczył, wiesz? Archiwum mogłabyś się pozbyć, a link „najnowsze” zabiera nas z powrotem do strony głównej (również zbyteczny). I w sumie kalendarzyk chyba też nie jest Ci do niczego konkretnego potrzebny, prawda? Mogłabyś się go również pozbyć. I jeszcze te „przyjazne” których funkcji nie bardzo rozumiem. Za to inspiracje niezwykle przypadły mi do gustu. Profil, natomiast, okazał się być stroną, zawierającą wszystko, co na temat bloga wiedzieć powinniśmy. Bardzo przyjazna strona i zdjęcia Szczecina bardzo mi się spodobały, tylko dlaczego takie aspekty bloga, jak słowo wstępne czy opis autorki i bohaterów, zostały na niej tak skrzętnie ukryte, podczas gdy powinny znajdować się na stronie głównej bloga w menu? A co do słowa wstępnego, bardzo spodobało mi się Twoje podejście. Też nie lubię ograniczeń w pisaniu historii na zasadzie „od-do” i lubię, gdy autorzy opowiadań przekraczają lub całkowicie ignorują te granice. I jeszcze od strony wizualnej dodam, że bardzo podobają mi się różne ikony w każdym z opowiadań. Takie miłe urozmaicenie.

To teraz do tekstu. Dodam jeszcze, że nie czytałam po kolei ze spisu treści. Zaczęłam od priamelu, ale później skakałam pomiędzy tekstami w zależności od tego, co mnie w danym momencie zainteresowało.

Czytanie priamelu było dla mnie samą przyjemnością. Każdy najmniejszy szczególik chłonęłam chciwie i tylko jedno nieco mnie na początku hamowało: liczba bohaterów. Już na pierwszych stronach tekstu przedstawiłaś ich całkiem sporo, a gdy zamiast imionami zaczęłaś ich jeszcze nazywać nagle po nazwisku to całkiem się już zgubiłam. W końcu musiał powstać mini diagram imion, nazwisk i znaków szczególnych danej postaci (i tak na przykład Olga to była ONA, jako jedyna kobietka, Julek – ten niski i marudny, Andrzej – ten wredny i tak dalej). Bo, jak na mój gust, ich nazwiska przedstawiłaś zbyt nagle i bez jakiegoś konkretniejszego połączenia z imionami, przez co nazywanie Michała Skalnieckim wydawało mi się przez jakiś czas całkiem abstrakcyjne bo mylił mi się nieustannie z Sebastianem, aż do momentu gdy każdej postaci zaczęłam już jakiś profil kreować. Przy opisie ich wyglądu tak, jak ich widziała Olga, nastąpił przełom. Nagle mogłam ich sobie też wyobrazić, a później przypisywane im historie, zachowania i wypowiedzi w końcu stworzyły mi pełny obraz.

Samo wykorzystanie takiego środka literackiego bardzo przypadło mi do gustu, choć na początku nastawiona byłam do niego sceptycznie. Szczególnie, że pierwsze co zrobiłam przed przeczytaniem tekstu to wyszukanie słowa „priamel” i ku mojej wielkiej irytacji wiele się nie dowiedziałam, bo na każdej znalezionej przeze mnie stronie powtarzała się dwuzdaniowa definicja z Wikipedii. Ale potem Julian zaczął wypytywać o to na „p”, co nie jest prologiem. I dowiedziałam się nie tylko co to na „p” jest, ale także dlaczego zostało użyte i dlaczego je oparłaś na prawie samych dialogach. To tak, jakby Twoi bohaterowie wyjaśniali mi zamysły opowiadania. Bardzo zgrabne zagranie.

Co do samych bohaterów... Julka nie lubię, Olek mnie drażni, Andrzej irytuje, a Wiktor konfjuzuje. A jednocześnie uwielbiam ich wszystkich. Bo już dawno czyjeś blogowe postaci tak stanowczo nie zmusiły mnie do wyrobienia sobie o nich konkretnych opinii. Są żywi, indywidualni, posiadają wady i zalety. Te pierwsze, jak wspomniałam wcześniej, wzbudzały we mnie uczucia wybitnie negatywne, te drugie sprawiały, że niektóre fragmenty opowiadania czytałam z szerokim uśmiechem na ustach. I mimo tego, że niekiedy miałam ochotę Juliana zabić, to pasowała mi ta jego marudność do całej reszty bohaterów. Tak samo, jak ponurość Wiktora. Po prostu oni się wzajemnie uzupełniają, a niekiedy cechy, które tak drażnią ich u innych, sami posiadają (o, ironio), co jeszcze bardziej mi się podoba. I mam wrażenie, że nawet Michałowi, Julkowi i Sebastianowi brakowałoby Andrzeja. Wszystkich ich zarysowałaś bardzo wyraźnie i muszę przyznać, że to o Oldze mogę powiedzieć najmniej mimo tego, że to z jej punktu widzenia czytamy priamel. A może właśnie dokładnie dlatego? Bo ona nam wszystkich dobrze opisuje, ale siebie samej niekoniecznie potrafi? Czasami miałam jednak wrażenie, jakbyś charakterek Andrzeja próbowała zbytnio podkreślić. Jego docinki, choć często zabawne, wydawały mi się niejako wymuszone. Jak kaprys małego dziecka, które musi się odryźć nawet za najniewinniejszą zaczepkę. Momentami mnie to drażniło. A najbardziej lubię Sebastiana i Michała. Z początku to, jak pokazywałaś ich relacje, rzeczywiście zostawiły mnie z wrażeniem, że może są parą. Ale później bardzo cwanie ich relacje porównałaś do tych Olgi i Olka. Ale wiesz co? Tylko na moment mnie do tego przekonałaś. Mówi się, że najlepsze związki kiełkują z długiej przyjaźni. Będę wyczekiwać tego momentu i tutaj.

Co Ci tu jeszcze powiedzieć. Że rozpakowywanie książek jako wątek wprowadzający w ruch cały priamel wydał mi się idealny? Ano. Sama książek posiadam kilka setek, a na sugestie brata, żebym zakupiła sobie kindle, odpowiadam wielkim oburzeniem. W każdym razie, te wszystkie wywody filologiczne, debaty i omawianie poszczególnych książkowych pozycji bardzo mi się podobały. Dla niektórych (wliczając do tej grupy Juliana) taka szczegółowa definicja priamelu i jego pochodzenia wydawałaby się zbyteczna. A ja każde słowo chłonęłam, jednocześnie zazdroszcząc Twoim bohaterom znajomości łaciny, greki i czego tam jeszcze oni nie znają. I jest tylko jedno „ale”, o którego istnieniu zapewne zdajesz sobie sprawę. Otóż teksty tego typu na pewno nie trafią do szerszej publiki. Nie twierdzę, że czytać Cię będą jedynie osoby z konkretnego środowiska, bo sama do takiego nie należę, ale na pewno nie zagrzeje u Ciebie miejsca młodsza publika, lub ta szukająca do czytania tekstów o dość lekkiej naturze. Bo przy takiej ilości tekstu trzeba jednak mieć konkretne nastawienie, by przebrnąć przez całe Musivum. A mówiąc „przebrnąć” nie mam na myśli tego, że było to trudne czy nieprzyjemne, po prostu wydaje mi się, że nie każdy zagrzałby u Ciebie miejsca. I to w sumie też od początku polubiłam. Bo nie trzymasz się schematów i nie starasz się na siłę przypodobać. Ot co.

Błędów jako takich w tekście nie znalazłam, poza kilkoma niewinnymi literówkami. Przedstawię Ci jednak kilka moich wskazówek, wątpliwości lub zwyczajnych widzimisię. Możesz je zignorować albo wykorzystać, to już zależy od Ciebie.
Na przykład na samym początku pierwszej części priamelu Olek komentuje, że Olga nie ma talentu do zachowań godnych dobrej gospodyni, bo nawet nie pomyślała o poczęstunku dla gości. Na to Olga mówi: — Za to ty masz za nas oboje — odgryzła się. A mnie to wcale nie brzmi jak odgryzienie się. Właściwie to brzmi bardziej jak komplement albo życzliwy komentarz.
I dalej: — O, delicje z wiśniami też przyniosłeś, kochany jesteś. – a nie delicje wiśniowe? Wiem, że to wiele różnicy nie robi, ale jakoś „delicje z wiśniami” przywodzą mi na myśl ciastka z całymi owocami.
W kilku miejscach w Twoim opowiadaniu miałam wrażenie, że nieco nadużywasz pauz. Czasami myliły mi się z tymi od dialogów, gdy były wstawione w środku tekstu jako odznaczniki wtrącenia, a moim zdaniem dużo lepiej by to wyglądało po prostu z przecinkami (np. — Wiesz, że to łatwo tak mówić? — mruknął; ogrzewał właśnie dłonie — trudno powiedzieć, po co, skoro było tak gorąco — trzymając je tuż przy szklance i wpatrywał się uparcie w blat stołu.).
Było też kilka sytuacji, kiedy brakowało mi konkretnego określenia mówiącej osoby. Zdarza Ci się nie raz pomijać imiona i po prostu rzucić „powiedziała”, „oświadczył”, „mruknął”. I wiele razy się to sprawdza, gdy dialog prowadzony jest przez mniejszą liczbę osób, ale Ty czasem to robiłaś nawet wtedy, gdy nagle kolejna osoba dołączała się do rozmowy i wtedy nie do końca byłam pewna kto mówi. A czasem mi po prostu tego brakowało. Ale rozumiem. W zastosowaniu takiej, a nie innej formy opowiadania trudno jest uniknąć ciągłych powtórzeń imion i nazwisk bohaterów, a Tobie się to nadzwyczaj zgrabnie udało. Tylko czasem po prostu miałam ochotę do tego tekstu wkleić czyjeś imię w odpowiednie miejsce. Myślę, że przy wprowadzaniu takiej ilości bohaterów i przy prawie samym dialogu musisz jednak trochę czytelnikowi pomóc.
I mój blok parę osiedli dalej — dorzucił Sebastian filozoficznie biorąc herbatę ze stołu. – a ten fragment mnie trochę rozbawił, bo momentalnie sobie pomyślałam „a z której strony to stwierdzenie było filozoficzne?”. Wybacz, musiałam.
Trwała w tej nadziei, kiedy Andrzej po wejściu do mieszkania, zdjęciu butów i postawieniu teczki pod wieszakiem przywitał się uprzejmie, pocałował ją w policzek, wygłosił kilka miłych słów pod adresem półek w przed pokoju (...) – a przedpokój to razem piszemy.
— Zmyłem, przepraszam — roześmiał się. — Działała mi na nerwy. – LOL. Tyle mam Ci do powiedzenia.
— U niego zawsze jest idealny porządek, u mnie idealny bajzel, więc przychodzi do mnie, patrzy dookoła i myśli dumnie: „A u mnie nie ma takiego syfu!”, po czym ten mój syf zaczyna mu działać na nerwy i wszystko mi sprząta. – i znowu LOL. Bywały momenty (jak na przykład tutaj), gdzie po prosto wybuchałam śmiechem. A najbardziej zachwyca mnie to, jak naturalnie i gładko taki humor Ci wychodzi. Jakby od niechcenia napisane, wcale nie oczekując, że kogoś rozbawi.
Mówię, na początku odebrałam te zaznaczenia profesora jako jakąś napaść na moje posiadanie mojej książki (...) – moje, mojej? Coś tu tego za dużo.
Nie lubiła, gdy się wspominało o jej drobnych próbach pisania czegoś nienaukowego, to było zdecydowanie krępujące — nie ze względu na tematykę, ale na samo pisanie, które stanowiło głównie niewinną rozrywkę między obowiązkami na uczelni, w zasadzie nic więcej. – to „w zasadzie nic więcej” mi tam na koniec absolutnie nie pasuje. Jakoś tak urwane z księżyca się tam do tekstu zakradło. Wywalić, moim skromnym zdaniem.
I znalazłam pewien fragment, o którym nie wiem, co mysleć. I w sumie nie wiem, czy ja go źle interpretuję, czy coś... Mam nadzieję, że mi to wytłumaczysz. Otóż, Olga pewnego razu mówi: — Naprawdę, już dawno zauważyłam, że mój odbiór świata dokonuje selekcji, takiej chyba filologicznej, i słowa pamiętam doskonale, bo słowa są ważne, te połączone ze słowami elementy niewerbalne też, bo one także mają znaczenie, ale już całe otoczenie, banały w rodzaju: jak wygląda, jakie ma spodnie, jak duży jest pokój, jakie przedmioty gdzie stoją — tego już nie. Bo to mi się wydaje nieistotne. No i spoko. Ale wtedy mi się przypomniało, że ona wcześniej też mówiła: Źle mi się o kimś myśli, gdy nie wiem, ile ma lat, ile ma wzrostu i jaki ma kolor oczu. Rozumiesz, muszę mieć pełny obraz. Więc jej odbiór świata dokonuje selekcji, ale jej samej źle się o kimś myśli bez tych szczegółów? Jak to jest?
Gdy mowa jest o nieistniejącym w nowym mieszkaniu Olgi łóżku: — Jeszcze nie przywieźliśmy — przyznała. – napisałabym „przypomniała” zamiast „przyznała”, bo ten temat był już wcześniej poruszany.
Olga za uraczenie jej w pierwszej liceum historyjką o tym, jaka blondynki robią dżem, uderzyła jednego takiego kretyna z klasy pięścią w twarz (...) – „jak blondynki”, nie „jaka”.
Spojrzała na trzymany w ręku w ręku tom opowiadań du Maurier, „Nie oglądaj się teraz”. – powturzyło nam się tu coś.
Olek bowiem — od samego początku, odkąd zaczęli studia w Poznaniu — Olek dobierał sobie facetów tak, że im tylko strzelić w łeb, a jego kopnąć w tyłek. – po wtrąceniu niepotrzebnie powtórzyłaś „Olek”.
I jeszcze dodam, że lubię, jak Olga modli się do Wenus. Na przykład o to, by jej przyjacielowi udało się kogoś przelecieć. No po prostu urocze.

Najprościej jest oceniać, analizować, określać ludzi w sytuacjach nietuzinkowych. Gdy człowiek musi się wykazać, dokładnie przemysleć swoje zachowania, wtedy wiele się o nim nie dowiemy. Ale wsadź takiego do sytuacji całkiem przyziemnej i na dokładkę wsadź go do jednego pokoju z grupą tak różnych ludzi, z których niektórzy nie mogą się scierpieć. Mieszanka wybuchowa? Możliwe. Ale za to idealna dla tych, którzy lubią się w sytuacjach najzwyklejszych dopatrywać drugiego i piątego dna. Takie właśnie sytuacje pozwalają nam najlepiej poznać ludzi, nawet jeśli oni sami nie mają o tym pojęcia. Dlatego jestem fanką Twojego priamelu.

Następnie zabrałam się za czytanie „Kiedy zapominam, że widzę Innego”. Tekst bardzo się różnił od priamelu. Sam ton opowiadania był bardzo inny. I wiesz dlaczego Twoje Musivum jest takim sukcesem? Bo każde opowiadanie ma własny głos. Każdy bohater posiada swoją indywidualność i nawet nie musimy jej widzieć bezpośrednio poprzez opisy zachowań, które ich określają. Wystarczy sam ton tekstu, język, którego używasz. Priamel był dość neutralny, bo skupiał się na wszystkich, ale tutaj ton był bardzo odpowiedni do tego, co opisywał i z czyjego punktu widzenia to opisywał. To bardzo ważna umiejętność, potrafić się oddać danej postaci do takiego stopnia, że z samego stylu pisania możemy odczytać kto w danym momencie nam opowiada. I Ty robisz to bezbłędnie. Mam ochotę Cię tu porównać do aktora, który całkowicie oddaje się swojej nowej roli, przybierając jej zachowania, styl mówienia i reagowania. Dlatego tak podobał mi się ten tekst. Bo różnice pomiędzy Michałem i Lalą tak umiejętnie potrafiłaś ukazać. Ale potem w części B te oddzielenia pomiędzy punktem widzenia Lali i Michała mi zniknęły i trochę się te różnice zatarły. I chociaż teksty były krótsze, bo były przedstawiane bardziej jako dialog niż opis, zastanawiam się czy poprzednia forma nie byłaby lepsza. 

Kojarzysz ten moment, gdy Lala opowiada Michałowi o sobie, swoich planach i marzeniach? Zrobił się z tego taki chaotyczny opis myśli, przeskakujących z jednego aspektu na nastepny, później wracający do poprzedniego... Uwielbiam ten fragment. Pokazałaś w nim niejakie zdenerwowanie dziewczyny, bo mimo tego, że powoli przyzwyczajała się do obecności Michała, to nadal jej gadulstwo i chęć powiedzenia jak najwięcej ukazały jej niepewność. I ten wspaniały chaos, tak naturalny, tak normalny, zupełnie jak ludzkie myśli, które każdy z nas miewa. Myślimy o czymś, potem skojarzy nam się z tym czymś coś innego i nagle myślimy o zupełnie czymś innym, a potem nam się przypomina, że jednak myśleliśmy początkowo o czymś jeszcze innym i wracamy do tamtej myśli... Rozumiesz, co staram się powiedzieć?

Tutaj małych i mniejszych pomyłek było chyba więcej. Priamel miałaś bardziej dopieszczony.
(...) w jej spokojnej, nieco bladej twarzy pojawiało się coś napiętego, pozytywnie napiętego, w niebieskich oczach błyszczał zachwyt, a głosie słychać było zdecydowanie, niemalże zawzięcie. – przed „głosie” wrzuć „w”.
(...) krojącą pizzę, nalewającą komuś wódki, podającą chusteczki higieniczne, pożyczającą lusterko Goście, której rzęsa wpadła do oka (...) – „Gośce” powinno być.
Od imprezy sylwestrowej minęły raptem trzy dni. W ciągu tych trzech dni Michał nieraz powracał myślą do całego tamtej nocy, do obserwowanej wówczas Lali, do swojej rozmowy z Pawłem podczas sprzątania w poniedziałek rano. – co to „całego” tam robi?
Było jej głupio przed Pawłem, przed Michał i przed Dominiką, która akurat stała w progu kuchni i to słyszała. – Michałem.
Wiedziała, że Michał czyta strasznie dużo strasznie trudnych książek o książkach i tak dalej, i że pisze — raz jej Paweł cos pokazał (...) – polski znak umknął. — Serio, to blisko i zjesz cos normalnego, nie jakieś tam frytki na starym oleju czy coś. – i tu też.
Nie musieli się przecież jakoś ogromnie przyjaźnić, wystarczy, jak się będą umieli dogadać, tak żeby nie męczyli się w nawzajem swojej obecności. - przenieś to ‘w’ przed ‘swojej’.
(...) oba poziomy były niemal całkowicie przeszklone, kilka szyldów oraz niebieskie futryny i okien Telekomunikacji Polskiej trochę ożywiały szarość pawilonu (...) – „okna” zamiast „okien”.
Lubił tę filię: pomieszczenie było duże, regału stały wzdłuż ścian i prostopadle do nich, co dawało szansę wędrowania od działu do działu. – „regały” zamiast „regału”.
I co po nich, będziesz pracować jakimś biurze turystycznym? – „w” by się tam przydało.
Powinienem jeszcze wpaść do czytelni i przeczytać dwa artykuły, które nade na wiszą od paru dni i których strasznie nie chce mi się kserować w czytelni, bo na ksero strasznie zdzierają, a wynosić książek do ksera obok, w bufecie, nie pozwalają – „nade mną” powinno być.
Miły był ten gest, w zasadzie to nie fair, że tylko chłopaki sobie podają na ręce na powitania czy pożegnania. – pierwsze „na” zbędne.

Czytanie “Bo to twój dobry kumpel” nastąpiło dość niespodziewanie. Zazwyczaj, gdy zabieram się za pisanie oceny lub czytanie ocenianego bloga robię to w ciszy i spokoju z laptopem na kolanach i w momencie, gdy nic innego nie może mi akurat przeszkodzić, bo ja się wczuwać w opowiadania lubię. Ale ponieważ Twoje poprzednie opowiadanie tak mnie wciągnęło, za to wzięłam się jakoś tak spontanicznie będąc u znajomej, gdy razem na coś czekałyśmy. Skorzystałam z jej komputera i czytałam podśmiechowując się pod nosem i żałując, że nie mam własnego laptopa przy sobie, na którym mogłabym do kolejnych linijek tekstu dopisywać swoje notatki, jak to zazwyczaj robię. I nie mogłam się oderwać.

Już przy czytaniu priamelu zdecydowałam, że Michał i Sebastian to moi ulubieńcy. Teraz jestem tego całkowicie pewna. I właśnie doszłam do wniosku, że kolejność, w jakiej ja przeczytałam Innego i Kumpla pasują mi dużo bardziej od sugerowanej przez Ciebie kolejności, bez urazy. Jak już poznałam ogólne stosunki Lola-Paweł-Michał-Monika to jakoś lepiej czytało mi się później ich historię w większym zakresie, bo miałam już jakiś ich obraz w głowie. Ponadto, czytając Innego, stwierdziłam, że Paweł jest niezłym dupkiem, a opowiadanie o Kumplu mi ten obraz zgrabnie rozprostowało.

No i narracja. Pewnie już jesteś znudzona wysłuchiwaniem o tym jaka to narracja drugoosobowa nie jest. Pierwszoosobowa, drugoosobowa czy trzecioosobowa – to nie ma znaczenia. Ma znaczenie urzycie tej narracji, zastosowanie w konkretnym tekście z uzasadnieniem. U Ciebie to uzasadnienie było w każdym opowiadaniu. I zdecydowanie nie pasowałoby mi tu użycie innej. Ten tekst po prostu musiał zostać tak napisany, inaczej nie zrobiłby na czytelnikowi takiego wrażenia, nie zmusiłby do takich przemyśleń.

Pojedynczy błąd wyłapałam: — Jako przejściowe zajęcie, które zajmuje mnie całkowicie fizycznie i pozwala albo zupełnie nie myśleć, albo waśnie myśleć za trzech, i jako coś, co będę robił, dopóki nie znajdę swojego sposobu na życie, tak. – literóweczka. Powinno być „właśnie” zamiast „waśnie”.

Od stron pierwszych do ostatnich
Wiktor. Do tej pory nie do końca wiedziałam co o nim myśleć, a w „Stronach” przedstawiłaś mi go od zupełnie innej strony, niż sama sobie wyobrażałam. Sporo rzeczy się wyjaśniło, dzięki tym wszystkim, dość subtenym i nie wytrącającym z czytania tekstu właściwego, retrospekcjom poznałam powody jego niektórych zachowań, reakcji i interakcji, charakteru oraz podejścia do świata. Więc z jednej strony rozumiem jego gburowatość, stronienie od ludzi i takie, a nie inne traktowanie Olka, ale z drugiej strony mam mu ochotę przywalić, co by się facet opamiętał.

Strasznie żal mi było Krzyśka. Zdążyłam go polubić i urzekła mnie jego postać, a Wiktor tak dobitnie zakończył z nim znajomość. Podobało mi się, natomiast, to jego „eksperymentowanie”, bo inaczej tego nazwać nie można. I mimo tego, że wiedział, gdzieś tam w głębi, że dziewczyny go fizycznie nie pociągają, chociaż od ich towarzystwa zdecydowanie nie stronił, to i tak próbował. Dobrze było zobaczyć tę jego ewolucję od chłopca nie chcącego odstawać od reszty, do mężczyzny który to zaakceptował.

Po przeczytaniu tej historii coś mnie uderzyło. Otóż to, że Wiktor to osoba małomówna, introwertyczna, gburowata i ogólnie niezbyt atrakcyjna jeśli chodzi o sprawy interpersonalne, to już wiadomo. Ale zastanawiają mnie jego znajomi, przyjaciele i cała reszta. Ich wszystkich do niego ciągnie, a przecież to to by się nie mogło mniej starać o przyjaciela, a jednak mu się takowi nie rzadko przydażają. Lubię takie przypadki. Najbardziej mi się rodzinka z Rosji podobała. 

I strasznie żałuję, że nie ma jeszcze dostępnych stron ostatnich, bo strasznie chciałabym rozwiązanie historii Wiktora poznać. Już, teraz, zaraz. Najbardziej, oczywiście, interesuje mnie jego poczynania względem Olka i vice versa. Poczekam. A jak się te części u Ciebie pojawią to wrócę z komentarzem.

Kilka niegroźnych literówek w stronach pierwszych:
To było dobre — bo był, a zarazem nie był; realizował się całkowicie, nie ponosząc z tego powodu żadnych konsekwencji, nieistotne, czy okazałoby się one nieprzyjemne (...) – okazałyby się.
(...) spychając jednocześnie gdzieś na bok świadomość, że zaledwie przed chwilą miał myśli wypełnione jakimś słowem, jakiś spojrzeniem, jakimś dotknięciem. – jakimś spojrzeniem.
Przeczytany parę czy parę razy zwrot „samogwałt” budził obrzydzenie (...) – parę czy parę? Hę?
Nie od strony fizycznej, te kwestie wytłumaczyli mu, jeszcze gdy był w przedszkolu — co prawda jakoś sztywno, pobieżnie i zakłopotaniem (...) – z zakłopotaniem.
(...) a poza tym zwykła klepać plecy garbiących się uczniów, klepać lekko, wesoło i ciepło, więc gdy zbliżała się do jego ławki, Wiktor pochylał się na zeszytem w możliwie najgorszy sposób (...) – nad zeszytem.
Od jakiegoś roku walczył z tym poczuciem winy właśnie za pomocą stwierdzenia, że liczy się zrobienie choćby jednego kroku naprzód i ważne jest, by zrobić czegokolwiek, zamiast pozostawiać wszystko na jutro. – chyba cokolwiek zamiast czegokolwiek.
Matka po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy, więc małe wylądowało żłobku, z którego było odbierane z całą rewerencją, a potem wylądowało w przedszkolu, z którego niekiedy musiał je odbierać Wiktor. – w żłobku.
(...) i gdzieś pod tym poczucie winy, bo przecież czasami w złości życzył małemu, żeby go diabli wzięli, ale przecież nie życzył mu roztrzaskania głowy w tej przeklętej studni, naprawdę mu tego nie życzył (...) – poczuciem.

I w stronach środkowych:
Gdy po poznaniu wyników egzaminu Wiktor wyszedł na korytarzu, wiedział, że po tych trzech latach wynosił z uniwersytetu nie tylko piątkowy licencjat z lingwistyki stosowanej ze specjalizacją translatoryczną z języka prawa, ale też wyraźnie zarysowany i sprawdzony już sposób na życie. – korytarz.
Bo albo tak — albo trzeba by uznać, że jest skończonym sukinsynem. – ok, tu mi ta pauza absolutnie nie pasuje. Przecinek by bardziej pasował.
W to słoneczne przedpołudnie w połowie czerwca Wały Chrobrego nie były jeszcze zaludnione; po krótkim spacerze Wiktor usiadł jednej z ławek znajdujących się za lewym pawilonem przy tarasie widokowym. – na jednej z ławek.
Przyjęcie do wiadomości swojej orientacji to jedno, ale ładowanie się w jakieś tego typu znajomości to zupełnie inna sprawa i zdecydowanie nie na dla niego. – bez „na”.
Wybrał słuszną drogę, udowodniono mu to również tu, w Szczecinie, dokończył wesoło u uniósł filiżankę z herbatą obiema dłońmi. – „i” zamiast „u”.

W co się bawiły małe dziewczynki? wprowadziło mnie w bardzo sentymentalny nastrój. Sama się zaczęłam zastanawiać w co to ja się bawiłam. Najbardziej chyba pamietam fazę na Power Rangers i to, jak się z koleżankami kłóciłyśmy, kto miał być dziś tą różową. Anyway, sam pomysł na opowiadanie bardzo przypadł mi do gustu, a i zapis całkiem nietuzinkowy. Poza tym sama nie raz przepisywałam wywiady z dyktafonu i pisałam transkrypty, więc podziwiam Agatę za wytrwałość, bo osobiście nieznoszę tego robić. W ogóle jej pomysł i uzasadnienie dla zebrania garści informacji na taki, a nie inny temat, bardzo mi się spodobał. Do tej pory sama nie zastanawiałam się nad moimi książkami z dzieciństwa, a teraz właśnie zaczęłam i z przerażeniem (no dobra, bez przesady) stwierdziłam, że to się wszystko zgadza, a opowieści o dziewczynkach jest za mało. Zastanawiam się też skąd brałaś pomysły i czy rzeczywiście popytałaś znajome na temat ich własnych doświadczeń z dzieciństwa, czy wykorzystałaś swoje własne, a resztę wymyśliłaś?

I nie brakowało mi tu nawet opisów, a z początku bałam się, że tak będzie, że pogubię się pomiędzy osobnymi wypowiedziami bohaterek, bo w końcu przedstawiłas ich dość sporo. Dopiski w kwadratowych nawiasach w zupełności mi wystarczyły, a w dodatku podkreśliły tę świadomość, że słucha się właśnie nagrania dialogów nie mając możliwości zajrzenia na scenę i podglądnięcia aktorek.

Kilka pomyłek:
Rozumiem, że znajomi Olgi wołają również do niej „Olka”, ale myślę, że przy zapisie osoby, która się wypowiada w stenogramie, powinnaś zostać konsekwentna i nazywać ją Olgą (chyba tylko raz czy dwa nazwałaś ją Olką, ale to i tak mi nie pasuje, bo to jakby były dwie różne osoby). Olka: No, ja w blogaskach jestem ostatnio nieco przeterminowana...
Przepisywać to mogę konkretny fragment opowiadania czy wywiad, ale nie to, chybabym pierdolca dostała. [śmiechy; zmieszane ze śmiechami głos (...) – zmieszany.
W kreskówkach te „straszne rzeczy” kończyły się zawsze dobrze, w moich zabawach te, tylko moment szczęśliwego zakończenia był odwlekany. – to drugie „te” to chyba miało być „też”.
Najgorsze, że facet jest rzeczywiście oczytany jak cholera i jak już coś objaśniał, a nie udowadniał swoją wyższość, to potrafił naprawdę wciągnąć w to, co mówił, tylko ze wyraźnie wolał jednak skupiać się na udowadnianiu swojej wyższości. – „że” zamiast „ze”.
Agata: Agniecha: bo żadna kobieta nie może być dostatecznie dobrym facetem. – to która to mówi?
Babci się co prawda niezbyt się podobało, że grywamy w karty i jeszcze na forsę, ale już dawała dziadkowi spokój, żeby nie marudził, że mu nic nie wolno. – drugie „się” usunąć.
W liceum nie wybrabiałam z nauką i z harcerstwem, więc musiałam zrezygnować, oczywiście z harcerstwa (...) – wyrabiałam.
A że i w klasie było trochę chętnych, w innych klasach też, a kobiet była obrotna i lubiła dużo robić, to dwa czy trzy tygodnie później kółko ruszyło. – kobieta.
A ja też, zwłaszcza jak mam jakiś bardzo dobry pomysł i muszę go głośno opowiedzieć, żeby przerobić i utrwali, więc się nie przejmuj. – utrwalić.
Robiłyśmy sobie kostiumy w liści, kamyków, zabawek z piaskownicy i jakichś szmatek wygrzebanych w domu. – „z” zamiast „w”.

Włóczykij polski momentami mnie nudził. I chociaż wątek z Czasem Wielkiej Ucieczki, był ciekawy, to takie opowiadanie jednoosobowe zaczęło mi po jakimś czasie ciążyć. Mimo wszystko, znalazłam w nim kilka kwestii, które pasowałyby też do mnie. Na przykład takie wertowanie DSM-IV kończące się zazwyczaj przypisywaniem sobie i ludziom mnie otaczającym po, co najmniej, trzy zaburzenia psychiczne. Piękno psychologii. I w ogóle ta cała sprawa z końcem roku, który wcale się koniecznie kończyć nie musi w grudniu, mnie zaciekawiła. Sytuacja Michała jest jednak chyba troszkę ekstremalna, skoro co roku dopada go to do tego stopnia, że musi sobie z marcem radzić w taki, a nie inny sposób. Ale podziwiam jego brak przywiązania do rzeczy materialnych. Ja sama książek nie potrafiłabym ludziom po prostu rozdać. I mam niemiłe wrażenie, że Michał w tym wypadku ma nade mną przewagę.

Było o pisaniu. Nie raz już słyszałam od młodych pisarzy blogowych „nie potrafię opisywać otoczenia, nie potrzefię pisać scen akcji...”, a ja twierdzę, że jeśli możesz to sobie wyobrazić, możesz to napisać. Chyba każdy powinien się czasem tak bawić w obrazy-opowieści, jak to nazwał Michał. A im dłużej Włóczykija czytałam, tym bardziej do mnie przemawiał, wiesz? I przestałam niektóre fragmenty postrzegać jako zwyczajne lanie wody (bo wcześniej nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że za bardzo się nad niektórymi aspektami jego ucieczki rozwodziłaś) i zaczęłam doceniać Twoją umiejętność dobierania słów, oddawania sytuacji z taką gamą emocji, często tłumionych pod rozmyślaniami głównego bohatera, ale wciąż wyraźnie widocznych.

O, a ten fragment z Andrzejem rzucił mi na niego trochę innego światła, gdy Michał tak mu się na peronie przyglądał i rozmyślał nad różnymi powodami, dla których Weredecki był taki, a nie inny. Miałam za to problem z zaakceptowaniem kilku faktów. Na przykład sypiania pod gołym niebem w marcu, posiadając jedynie koc polarowy. I, o zgrozo, kompania się w rzekach/strumieniach/jeziorach w takich temperaturach. Sama mam doświadczenie w takich wodnych eskapadach, gdzie niska temperatura wody paraliżowała ciało, zatrzymywała powietrze w płucach i sprawiała, że całe ciało wydawało się być nabite płonącymi szpilkami. Ale... naprawdę? W marcu? I co on robi w czasie deszczu? A jeśli pada w nocy? I z jednym plecakiem, z dwulitrową butelką wody i niewielką ilością prowiantu? Ok, czepiam się, sorry. Rozumiem, że w sytuacjach ekstremalnych Michał szukał azylu we wsiach czy miasteczkach i potrafił znaleźć sobie jedzenie. I, żeby to było jasne, jego punkt widzenia jak najbardziej rozumiem. On wydaje się być jednym z tych ludzi, którzy takich rzeczy w sumie pod uwagę nie biorą, bo liczy się tylko ucieczka, nie własne zdrowie czy bezpieczeństwo. A skoro do tego czasu się udawało, to po co miałby stosować dodatkowe środki, by sobie tą ucieczkę ułatwić? Nie zmienia to jednak faktu, iż podważam tu nieco Twój realizm.

Kilka literówek:
Ciasnota i prowizorka były może nieco niesprawiedliwym osądem, wynikającym głównie z porównania dworca szczecińskiego z dworcami w Poznaniu, Warszawie, Krakowie czy Gdańsku — w każdym razie Michał nie mógł się uwolnić od takiego spostrzegania wnętrza, gdy stawał w holu głównym. – napisałabym „postrzegania” zamiast „spostrzegania”.
To wybieranie było pewnym ustępstwem wobec rzeczywistości, ustępstwem dokonywanym kosztem pragnienia całkowitego zgubienia się. – a może „od” zamiast „wobec”?
Nie dawało się od uciec od oznaczeń, dosłownych i przenośnych, dopóki się znajdowało w ich środku, w środku tych „elementów cywilizacyjnych” (...) – pierwsze „od” zbędne.
Czasami trafiała się drzazga, którą wyrywał z palca zębami, po czym znów dotykał gałęzi o wzdrygał się odruchowo, gdy trącił jakąś mrówkę lub żuczka. – „i” zamiast „o”.
Właściwie towarzyszyły mu nie tylko dwa zabrane tomy, ale wszystkie książki, które kojarzyły się z wędrówką, w uwolnieniem, z odcięciem. – „z” zamiast „w”.
(...) „kierunek pisarski” jednak odnaleźć się nie chciał, nie chciał się dać odnaleźć, uciekał w jakimś momencie pisania każdego opowiadania, uciekał zupełnie nagle, niezapowiedzianie i ni wiadomo gdzie (...) – nie wiadomo.
(...) pogubionych, chyba dość nieszczęśliwych, nieopowiedzianych ludzi, którzy chcieli po prostu przez chwilę się z kimś porozmawiać, a raczej — komuś się wygadać. - bez "się" po "chwilę".

Ekskurs namba łan przypomniał mi coś, z czego zdałam sobie sprawę już czytając Strony. Otóż potrafisz niezwykle zgrabnie łączyć opisywaną teraźniejszość z przeszłością. Piszesz o czymś tam, a nagle wspomnienie bohatera przenosi nas do subtelnie przedstawionej retrospekcji. Kocham to w Twoich tekstach. Główny wątek napędzający opowiadanie, wcale nie jest głównym wątkiem, tylko czymś, co pozwala na dalsze poznanie bohaterów. Znowu Olga wydała mi się nieco podobno do mnie. Też czasem nie mam pojęcia za jaką książkę się akurat zabrać, co przeczytać, co przeczytać ponownie. Jest tylko jedna różnica: ja mogę stanąć przed moją skromną biblioteczką oparta o ścianę, a Olga musi przemieszczać się po kilku pomieszczeniach by podjąć decyzję. I po przeczytaniu tego, zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej by było tych ekskursów jakoś połączyć z tekstami głównymi? Na przykład Lekcja poglądowa pasowałaby po priamelu. Resztę ekskursów czytam. Stwierdziłam jednak, że na ocenę czekasz wystarczająco długo i opublikuję ją już teraz. A jak się z ekskursami zapoznam, to do Ciebie wrócę i dam Ci znać co o nich myślę. Osobno i w odniesieniu do reszty musivum. Może tak być?

I mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, że nawet najmniejsze pomyłki postanowiłam Ci tam wytknąć. Wiem, że niektórzy nieznoszą tego czepiania się w stylu „o, zapomniałaś polskiego znaku”, ale ja osobiście zawsze wolę mieć te brakujące ogonki wytknięte, niż słyszeć od oceniającej o „jakichś tam błędach, których nie warto wytykać”. I jeszcze coś. Kobieto, ależ Ty masz niesamowitą tendencję do pisania dwukilometrowych zdań! Zazwyczaj mnie takowe niezmiernie irytują, ale to pewnie dlatego, że zazwyczaj ludzie nie mają pojęcia jak w takich stosować interpunkcję. U Ciebie w większości przypadków nawet tego nie zauważałam, bo z przecinkami, średnikami i innymi znakami żyjesz za pan brat. I chwała Ci za to.

Tak ogólnie się jeszcze wypowiem na temat kilku kwestii, które przedyskutowane powinny być właśnie w odniesieniu do całego tekstu, nie jego poszczególnych części. Na przykład taki świat przedstawiony. Z początku bałam się, że niezbyt wiele go zobaczę, ale nie zawiodłaś. Same opisy są bardzo plastyczne, obrazowe i nie miałam problemu z umiejscowieniem poszczególnych bohaterów w scenerii, bo naprawdę dobrze potrafisz wszystko przedstawiać. Najbardziej chyba podobał mi się fragment w Stronach, gdzie Wiktor rozmyślał nad Gdańskiem, który zostawił dla Szczecina. Jego porównywanie obu miast, jego niezadowolenie z Szczecina i to, jak powoli pokochał nowe miasto mimo jego wielu wad. Uwielbiam to porównanie miasta do siebie samego. Bardzo sprytne. I nawet tak subtelne fragmenty tekstu, opisujące przejazd tramwajem, czy drogę z domu na kampus, czy jeszcze gdzie indziej, też bardzo mi się podobały. Bo niby nie są niezbędne (mogłaś w końcu po prostu napisać "wsiadł, pojechał i dojechał"), ale miło się to czytało, nawet nie znając telekomunikacji miejskiej danego miejsca czy jego rozłożenia geograficznego, bo zawsze potrafiłaś jakoś subtelnie podpowiedzieć czytelnikowi kierunek.

I bohaterowie. Owszem, jak już wspominałam, mam swoich ulubieńców, ale w gruncie rzeczy bardzo dobrze czytało mi się teksty dotyczące każdego z nich. Uwielbiam to, jak dopracowanych ich masz. Ich historie, nie tylko obecne perypetie, ich osobiste dziwności, i zwyczaje. Z resztą, mówiłam już o nich wcześniej. Dodam tylko, że czytając, miałam wrażenie, jakbyś opisywała mi prawdziwe osoby. I w sumie nie wiem, czy ich na kimś nie wzorujesz, ale wyszły Ci niezwykle żywo i autentycznie. A cytaty przy każdym opowiadaniu były bardzo adekwatne i sympatyczne. 

Nie ważne o czym piszesz, nie ważne o kim traktują Twoje teksty. Napisałaś je wszystkie tak umiejętnie posługując się językiem i stylem, że samo czytanie było dla mnie wedrówką nie do zapomnienia. Mam niejakie wrażenie, że Musivum nie do końca pasuje do światka blogowego, wokół którego obracają się ocenialnie. Jest dla nich za dobry, więc nie bierz sobie do serca odmów czy twierdzeń, że piszesz "za ciężko". 

A teraz wystawię Ci ocenę, której byłam pewna już przy czytaniu Priamelu. Należy Ci się celująca i nikt mi nie wmówi, że tak nie jest. Chociaż mam niejakie wrażenie, że niezbyt Ci tu pomogłam, droga Ome. Dowiedziałaś się, co mi się podobało, co mniej, a poza tym chyba nic więcej, bo nie miałam wielu okazji, żeby Ci coś konkretnego poradzić. Tak to jest, jak czytane teksty zachwycają do tego stopnia, że nie można nic konstruktywnego na ich temat powiedzieć. Wybacz. Mogę Ci jednak powiedzieć tyle: pisz dalej. Baw się stylami, jak robiłaś to do tej pory, nie daj się porwać schematom i po prostu rób swoje. Bo w internecie zdecydowanie przydałoby się więcej takich dzieł, jak musivum.

I jeszcze tak dodatkowo dla wszystkich miłośników książek: co sądzicie o perfumie o zapachu nowych, świeżo drukowanych książek? Bo powstał taki i Paper Passion się nazywa. Osobiście nie wiem czy jakoś specjalnie chciałabym pachnieć książkami. Ale jako odświeżacz powietrza, czemu nie?

25 komentarzy:

  1. dziwnie mi się popodkreślało. nie wiem co to ma znaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pachnieć książkami... tylko tego mi brakuje do zestawu konie-kot xD Już się wolę sztachać samą książką, szczerze mówiąc ^^

    Na podkreślenie rady nie mam. Jedynie pocieszenie, że mi czasami blogspot podobnie świruje xD

    OdpowiedzUsuń
  3. konie-kot-książka? xD czemu nie?
    taaa... ja się poddaję. myślałam, że jak usunę formatowanie, to coś to pomoże, ale wyraźnie się myliłam -.-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie lubi robić tak, że pół czcionki Timesem, pół Georgią, BOTAK xD
      Znaczy, dla mnie czemu nie, dla reszty społeczeństwa może być to mieszanka wybuchowa. Jestem już wystarczająco aspołeczna xD

      Usuń
  4. Witam!
    Poprosiłabym o ocenę wyłącznie opowiadania "Najważniejszy obowiązek wobec dzieci to dać im szczęście". Jest tylko taki problem, ponieważ na dniach dodam ostatni rozdział (a za jakieś dwa tygodnie epilog, ale on się chyba nie liczy), a w regulaminie napisane jest, że historii zakończonych nie oceniacie. Niemniej bardzo zależy mi na ocenie. ;)
    Pozdrawiam,
    melodie-duszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma problemu, Twój blog zostanie z pewnością oceniony ;] Dziękuję za szybką odpowiedź! :)

      Usuń
    2. To ja dziękuję - już Ty wiesz za co. ;)

      Usuń
  5. Na blogspocie czasem włącza się automatyczne zakreślenie tekstu, kiedy się go wkleja. Gdy pisałam nowy post bezpośrednio w bloggerze, wszystko było normalnie. Z tego co widzę, to nie można wyłączyć zakreślenia przy edycji posta, a domyślnym kolorem jest biały. Szczerze mówiąc, dziwne to.
    A co do perfum- nowe książki nie mają aż tak przyjemnego zapachu, chyba że te obszerniejsze, które drukowane są na cieńszym papierze. Ja tam w ogóle nie używam perfum- żadne mi się nie podobają. Ale zapach starych, pożółkłych książek przesiąkniętych kurzem i stęchlizną jest po prostu najbardziej niezwykłym i magicznym aromatem jaki znam, choć raczej nie chciałabym tak pachnieć. Gdy byłam młodsza, często wyciągałam sobie jakiś egzemplarz z biblioteki dziadka i czytałam go bardzo powoli, co chwilę zaciągając się tą wonią starości. Mówię wam, coś w tym jest. Wtedy nawet na alergeny nie zwraca się uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ja właśnie bardzo lubię zapach nowiutkich książek, chociaż tych starych, których zapach kojarzy mi się zawsze z moją starą biblioteką szkolną, też jest, jak to powiedziałaś, magiczny.

      Usuń
  6. Usunięcie zakreślenia tekstu jest proste. Wystarczy wejść w edycję posta i HTML. Później wszędzie tam, gdzie widzimy < span style="background-color: white;" > należy zamienić "white" na "none". I po sprawie. Szczerze powiedziawszy, nie lubię tego robić, bo to trochę czasu zajmuje, szczególnie przy dłuższej ocenie, ale innego wyjścia, niestety, nie znalazłam.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. W tej chwili napiszę tylko prosto i krótko: bardzo dziękuję! Nad odpowiedzią na ocenę właśnie pracuję, a ponieważ i ocena zasługuje na solidną odpowiedź, i ja nie umiem się nie rozgadać (czego doświadczyły już inne ocenialnie), odpisywanie zajmie mi jeszcze trochę czasu (i miejsca). Mam nadzieję, że przetrwasz parostronicowy epos ;)

    Ome

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekam i przetrwam ^^ poza tym nie ma nic lepszego od solidnej odpowiedzi na napisaną ocenę.

      Usuń
  8. Wreszcie skończyłam pisanie odpowiedzi, uwaga, przystępuję do mnożenia komentarzy :)

    Na początku: ogromnie dziękuję za ocenę! Za to, że przeczytałaś niemal wszystko, za to, jak przeczytałaś – uważnie, patrząc na poszczególne teksty przy udziale innych tekstów – i za to, że tak to szczegółowo opisałaś. To, że musiałam poczekać, to żaden problem – po pierwsze, wiem, jak to jest, gdy studia/inne rzeczy pożerają wszelki czas, a po drugie, wolę poczekać na tak uważną ocenę, niż błyskawicznie dostać ocenę „połebkową” :)
    To teraz ja się rozpiszę szczegółowo na temat szczegółowej oceny – najpierw kwestie techniczne.
    Tak, wiem, LJ jest bardzo specyficzny i zdecydowanie pod wieloma względami ustępuje blogspotowi. Jestem jednak do niego przywiązana i nie chciałabym się przenosić – co więcej, tę jego swoistą geometryczność i prostotę na swój sposób lubię. Rozumiem jednak, że do wielu osób może nie przemawiać żurnalowy styl, dlatego pod tym względem nie zamierzam dyskutować.
    Dałoby się jakoś upiększyć lay, tylko, z ręką na sercu: nie wiem, jak i nie wiem, czy pewne upiększenia nie wymagałyby wykupienia płatnego konta. Pomyślę jednak nad tym upiększeniem.
    Z czcionką (i kolorami) jest jakoś tak dziwnie, bo na moim komputerze nie była zbyt mała – dopóki nie zainstalowałam najnowszej aktualizacji przeglądarki, co chyba zmieniło mi rozdzielczość. Teraz wszystko jest mniejsze, a ja nie wiem za bardzo, o co chodzi. W każdym razie wcześniej, jeszcze w grudniu, czcionki były różnej wielkości (czegoś nie dopatrzyłam? Coś się samo poprzestawiało w ustawieniach?), a gdy je ujednolicałam, okazało się, że tylko ten rozmiar pozwala zachować tekst w postach tak jak dotąd.
    Co do swoistych „podstron”: archiwum niestety pozbyć się nie da, jest ono wpisane odgórnie w LJ; „najnowsze” prowadzą do strony głównej i to też jest odgórnie załatwione. „Przyjazne” (też odgórne) to specyfika żurnala, którą bardzo lubię. Załóżmy, że Ty też masz konto na tym portalu – ja zaprzyjaźniam Twój lj, Ty mój i dzięki temu nie musimy zaglądać na swoje blogi, by sprawdzać, czy są nowe posty – zaglądamy na stronę „zaprzyjaźnionych żurnali” i widzimy ileś tam (zależy od ustawienia) najnowszych postów na interesujących nas blogach. To uwalnia od pilnowania, informowania i od SPAM-u. Poza tym wpisy można „kłódkować” tylko dla zaprzyjaźnionych – więc gdy zachce mi się pokazać zdjęcie moich nowych butów (jestem świeżo po zakupie pięknych czarnych szpilek, których Olga już mi zazdrości), mogę pokazać je tylko tym zaprzyjaźnionym, nikt spoza listy nie dostanie dostępu. To akurat jest bardzo popularne rozwiązanie na żurnalach prywatnych (ja na swoim też kłódkuję wszystkie wpisy).
    Kalendarzyk jest zbędny, fakt. Już wcześniej zwrócono mi na to uwagę i uznałam, że go wyrzucę, tylko dopiero po otrzymaniu ocen na tych ocenialniach, w których jestem pierwsza w kolejce – by nie wylecieć za zmianę wyglądu ;) Za kilka dni siądę do wprowadzania poprawek w tekstach i od razu załatwię kalendarzyk.
    Słowa wstępnego i opisu nie dało się wepchnąć do menu na wzór spisu treści. LJ w ogóle nie posiada czegoś takiego jak podstrony – poza tymi odgórnie nadanymi (czyli archiwum etc.). Stąd wstęp i opis siebie musiałam umieścić jako zwykłe posty i gdzieś zalinkować – uznałam, że na stronie profilowej będą łatwiejsze do namierzenia niż w spisie treści.
    Ikonki to ten element, który na żurnalu uwielbiam – szkoda, że zwykłe konta mają ograniczenie do piętnastu obrazków. Niemniej zdołałam znaleźć piętnaście takich, które mi pasują do „Musivum” pod wieloma względami – cieszę się, że Ci się spodobały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad treści – zacznę od literówek. Ogromnie dziękuję za ich wskazanie – są moją zmorą. W zasadzie nie wiem za bardzo, dlaczego, bo każdy tekst sprawdzam wiele razy, w tym przynajmniej raz drukuję i robię korektę wydruku (gdy tekst jest w fazie „korekta wydruku”, to znaczy, że już blisko do publikacji) – a jednak literówki dalej się trafiają. Możliwe, że za dobrze działa u mnie to zjawisko, o którym parokrotnie czytałam: mózg widzi pierwszą i ostatnią literę we właściwym miejscu, więc sam sobie odczytuje prawidłowo słowo. Możliwe też, że znajomość własnego tekstu nakłada mi w jakimś momencie klapkę na literówki. Nie znoszę literówek, dlatego co jakiś czas czytam swoje teksty i poprawiam – i dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za to, że mi je wskazałaś. Literówki, zjedzone słowa i nie te przypadki (często wina przeróbek zdań i przekopiowywania fragmentów), spacje (jak ja mogłam temu przedpokojowi zrobić tak brutalne cięcie spacją?!) oraz brakujące znaki diakrytyczne działają mi na nerwy, rozprawiam się z nimi z dziką przyjemnością.
      Jak już wcześniej pisałam – za kilka dni, gdy trochę odetchnę po czerwcu, usiądę do „Musivum” i wprowadzę poprawki (ba, w ogóle usiądę i popiszę, bo mam za sobą miesiąc bez pisania, udało mi się tylko z jednym z bohaterów napisać jeden wiersz, więc mózg mi wyje o posiedzenia pisarskie z klawiaturą i herbatą).

      Bardzo się cieszę, że czytałaś wedle swojej kolejności! Dowiodłaś mi w ten sposób, że mozaikowa kompozycja się sprawdza :) I od razu odnośnie kolejności „Kumpla” i „Innego” – jasne, ona nie jest obowiązkowa w tej formie, moje „narzucenie” wynika stąd, że po prostu zamieszczam kolejne tytuły jeden po drugim, zgodnie z chronologią pisania. Jak sama pewnie zauważyłaś, „Inny” to druga strona pewnej części „Kumpla”, więc nie można przypisać pierwszeństwa ani jednemu, ani drugiemu.
      Ekskursy są jak najbardziej połączone z konkretnymi tekstami głównymi, tylko mam opory w jakimś oznaczaniu tych powiązań. Zresztą niektóre ekskursy „dopowiadają” jeden główny tekst – ale chciałabym, by inne dopowiadały rozmaite teksty, a jeszcze inne działały niemal zupełnie samodzielnie. Poza tym uznałam, że takie dopasowywanie ekskursów do poszczególnych tekstów głównych może być też niezłą zabawą dla czytelnika.
      Na Twoją opinię o reszcie ekskursów mogę poczekać i chętnie ją poznam :) Dobrze, że jesteś już zapoznana z Michałem i Sebastianem oraz ich „tłem znajomościowym” w innych tekstach, bo bez tego „Dialogi”, jak podejrzewam, byłyby nieczytelne (i to od razu taka mała wskazówka pod tytułem: gdzie znajdziesz dużo o swoich ulubieńcach).
      Ach, a w ogóle: miło wiedzieć, że już kiedyś o mnie zahaczyłaś i cieszę się z tego, że najwyraźniej zahaczysz jeszcze czasem :)

      Jeszcze odnośnie literówek i spraw językowych: raz, myślniki/pauzy. Przyznaję, mam do nich pewną słabość – dzielą mi zdanie w nieco inny sposób niż przecinek, pozwalają na większy oddech, dają trochę więcej dystansu. Kiedyś irytowałam mnie pauzomania u Norwida – teraz ją rozumiem. Myślnik zamiast przecinka albo zamiast zwykłej spacji stosuję wtedy, gdy w moim odczuciu w narracji następuje dłuższy oddech, zawahanie czy potrzeba rozdzielenia, odcięcia, podkreślenia jakiegoś fragmentu. Jasne, zdaję sobie sprawę z tego, że to nie do każdego może trafiać i przy czytaniu może działać na nerwy jako swoista maniera – ale przyznam, że ja i myślniki bardzo się lubimy do siebie czulić. Co więcej, przy tych dość długich zdaniach, które lubię (szalenie lubię) budować, myślnik obok średnika bywa dobrym środkiem służącym wydzieleniu poszczególnych fragmentów zdań – łatwiej wtedy, jak myślę, wizualnie sobie podzielić czytane tasiemce.
      A, a skoro mowa o graficznych zagrywkach, to jeszcze ciekawa jestem, co sądzisz o Wiktorowych nawiasach? :D

      Usuń
    2. Dwa, literówki oraz reszta chochlików drukarskich (blogowych?), jak już pisałam, to moja wina, za wskazanie wszystkich dziękuję i zrobię im w najbliższych dniach takie spotkanie pierwszego stopnia z klawiaturą, że nic ich nie uratuje (oby). Tylko parę uwag związanych z tym, co akurat nie było/nie miało być błędem – albo drobne usprawiedliwienie siebie:
      a) brak „tła narracyjnego” przy niektórych wypowiedziach jest widocznie moim niedopatrzeniem, przejrzę jeszcze „Priamel pod tym względem”;
      b) „odgryzienie się”, „filozoficzność” i tym podobne – brałam tu pod uwagę takie czysto subiektywne odczucie Olgi. Jej to zabrzmiało jak odgryzienie, jak (żartobliwie określone) filozoficzne stwierdzenie; podobnie „moje posiadanie mojej książki” – bo to jej książka, to raz, a dwa, jej posiadanie w postaci jej własnych notatek na stronach. Kiedy profesor zaczął pisać po książce Olgi, to wprowadził na kartki swoje posiadanie (nie wiem, czy to wyjaśnienie nie wygląda zbyt wariacko, ale pamiętam, że gdy promotor oddał pożyczoną ode mnie książkę ze swoimi zapiskami, najpierw mnie to zabolało i poczułam się trochę zdradzona – a potem uznałam: tak jest jeszcze lepiej niż tylko z moimi własnymi podkreśleniami!). Czasami z kolei zależy mi na oddaniu specyfiki czyjegoś języka, specyfiki mówienia i myślenia na co dzień i tak dalej – stąd na przykład powtórzenie w tym „Olek bowiem — od samego początku, odkąd zaczęli studia w Poznaniu — Olek dobierał”: Olga zaczyna myśleć o czymś, dorzuca do tego dopowiedzenie i powtarza sobie imię przyjaciela jako takie nakierowanie z powrotem na główny tor myśli;
      c) co do Olgowego odbioru świata: powiem szczerze, że nie widzę w tym paradoksu, a jeśli już, to taki paradoks, w którym jest metoda (i który znam z własnego doświadczenia). Selekcja (a raczej wręcz: pomijanie wielu elementów) to to, co jest na co dzień, co jest wygodne i co się pojawia, gdy zdarzenia, ludzie i miejsca nie są bardzo bliskie i/lub gdy wszystko się dostrzega na zasadzie równości. Z kolei konieczność takiego do przesady wręcz dokładnego poznania pewnych szczegółów pojawi się wtedy, gdy coś zaczyna mieć znaczenie. Poza tym ja bym miała w pamięci jeszcze jedną rzecz: ludzie nierzadko myślą, że robią coś w jeden sposób, a robią w inny, albo sami nie dość właściwie określają swój sposób patrzenia, widzenia czy myślenia. Czasami to jest myślenie/twierdzenie życzeniowe. Czasami ładnie brzmi. Ja kiedyś w liceum uparcie twierdziłam, że nie pamiętam swojego numeru telefonu i równie uparcie uniemożliwiałam sobie jego zapamiętanie – bo podobało mi się to, że nie pamiętał swego numeru porucznik Columbo. Obecnie pamiętam numery telefonów, piny, kody, hasła i inne, bo tamto niepamiętanie przestało mi się podobać. Podoba mi się pamiętanie na wyrywki różnych rzeczy;
      d) w „Stronach”: „i gdzieś pod tym poczucie winy” – właśnie „poczucie”, nie „poczuciem”, bo miałam na myśli, że gdzieś pod tamtymi uczuciami (co tam było, przy Wiktorze to na pewno było niezadowolenie, obraza majestatu i złość) było też to poczucie winy;
      e) „Bo albo tak — albo trzeba by uznać, że jest skończonym sukinsynem” – o, to właśnie to, co miałam na myśli, gdy pisałam wcześniej o myślnikach/pauzach. Wiktor sobie rozdziela te dwie możliwości, bo ta druga nie jest szczególnie kusząca ani dla niego, ani dla Olka, bo się waha przed tym określeniem, bo chce jakoś dobitniej je sobie wypowiedzieć, bo próbuje udawać sam przed sobą, że ma do całej sprawy znacznie więcej dystansu, niż chciałby się przyznać. Ja to tak widzę;
      f) zapis narracyjny Olgi jako Olki to moje niedopatrzenie przy poprawianiu. Zgadzam się, w stenogramie powinna zostać Olgą – co więcej, w narracji personalnej z jej punktu widzenia tez pozostaje Olgą, bo tak o sobie myśli (i taką stosuję zasadę: przy narracji personalnej nazywam bohatera tak, jak on o sobie myśli. Dlatego w żadnym tekście pisanym z punktu widzenia Olka nie pojawi się coś w rodzaju: „Aleksander zadzwonił do Oli”). Do poprawienia;

      Usuń
    3. g) co do „Agata: Agniecha: bo żadna kobieta...” – mówi Agata do Agnieszki. Wybór dwukropka po dwukropku był jednak złym wyborem, co widzę teraz, gdy mi to wskazałaś – wprowadza zamieszanie. Zastąpię przecinkiem, będzie jaśniej;
      h) „ustępstwo” musi być z „wobec”; może też być z paroma innymi słowami, ale akurat nie z „od”.

      A teraz do samej treści (wreszcie).
      „Priamel”: ten swoisty chaos imion, nazwisk i reszty rzeczywiście może sprawiać trudność, zwłaszcza gdy sam tekst czyta się jako pierwszy musivowy. Tylko że z punktu widzenia Olgi (którego się tam trzymałam) tam żadnego chaosu nie było i przyznam, że trochę perfidnie rzeczywiście wrzucałam czytelnika na głęboką wodę, na zasadzie tego spoglądania oczami bohaterki, która już wszystkich zna, więc nawet im się szczególnie uważnie nie przygląda – i dlatego na przykład opis wyglądu chłopaków pojawia się tak późno. Bo Olga wie – i musi mieć powód, by znów się zatrzymać i uważnie, świadomie popatrzeć na to, co już przecież dobrze wie. Cieszę się, że jednak dało się tę gromadę ogarnąć. I obiecuję nie wyczyniać za często takich numerów ;)
      Ha, też się naszukałam priamelu poza pewnym tekstem naukowym o Kochanowskim. Trudno go namierzyć, fakt. I chyba nie muszę pisać, jak ogromnie mnie cieszy, że podobał Ci się zabieg z wprowadzeniem/wyjaśnieniem tego terminu.
      A już nie cieszy, tylko szalenie raduje mnie to, że tak odbierasz bohaterów! I sympatia, i antypatia (w końcu ktoś łączy się ze mną w irytacji wywoływanej przez Andrzeja!) czytelnika to świetne rzecz, gdy jest efektem tego, że wady/zalety bohatera tak działają.
      Co do Andrzeja – słuszne spostrzeżenie: jego odzywki etc. przypominają czasami takie zachowanie małego dziecka, które musi mieć ostatnie słowo i musi się jeszcze raz odciąć. Poza tym Andrzeja, jak i innych, pokazałam tu tylko z jednego ujęcia – z punktu widzenia Olgi – i tylko na takim tle, na jakim mogła ich widzieć Olga, a Olga, jak wielu ludzi, widzi głownie to, o Andrzej chce pokazać (nieraz na siłę), więc powiem szczerze, że Twoje rozdrażnienie mnie perfidnie cieszy.
      Więc nie przekonałam Cię, że wielka przyjaźń kulturoznawcy i historyka to tylko wielka przyjaźń? Przybij piątkę Julkowi, on też w to nie wierzy :D Niektóre przyjaźnie rzeczywiście przeradzają się w piękne związki. Jak jest tutaj... no, po „Kumplu” już wiesz. A po „Dialogach” zobaczysz, jak bardzo.
      Naprawdę czuję się niesamowicie rozradowana z powodu tego, jak odbierasz ten filologiczno-humanistyczny klimat w „Priamelu”. Co do „ale” – fakt, zdaję sobie z tego sprawę; jednak to mnie nie zniechęca – albo inaczej: mimo to czuję się dobrze z tą treścią. Mam, owszem, niewiele czytelniczek, ale za to widzę, że się naprawdę wciągają i cenią to, co im w postach podaję. Przede wszystkim zaś mam poczucie, że piszę to, co chcę pisać; traktuję „Musivum” jako połączenie pisania pozanaukowego i pozafachowego, ciągłe szlifowanie warsztatu, rozrywkę intelektualną – i przede wszystkim takie humanistyczno-pisarskie spełnienie, bez którego nie wyobrażam sobie pełnej siebie. Chyba właśnie dlatego Internet jest dla mnie tak dobrym miejscem: bez oglądania się na różne kwestie, których nie można obejść w druku, mogę po prostu pisać. Jeśli kogoś to nie zainteresuje, wyłączy moją stronę – jeśli zainteresuje, zyskam kolejnego czytelnika. I mogę, tak jak napisałaś, pracować po swojemu – bez konieczności pilnowania uznanych schematów i przypodobania się za wszelką cenę. (To jest ta swoboda Internetu, która ma dwa oblicza – bo poza tym „anielskim” jest i diabelskie, jak choćby to, że mogę napisać każdą bzdurę, mogę pisać najgorszym językiem, a nikt mi nic nie zrobi, bo wolnoć Tomku na swoim blogu. Jedynym prawdziwym hamulcem na to „diabelskie oblicze” będzie sam autor).

      W drugiej części „Innego” zależało mi na pomieszaniu spojrzenia Lali i Michała, na tym, żeby one się tak ze sobą przeplatały. Może to, że różnice nieco znikają, jest dobrym znakiem? Bo jednak okazuje się, że jest coś wspólnego, coś podobnego, choć teoretycznie ci dwoje tak się od siebie różni.

      Usuń
  9. Rozumiem, o co Ci chodzi z tym chaosem – i mnie też właśnie o to chodziło. I – któryś raz z kolei – cieszę się z tego, że to widzisz i że to do Ciebie przemawia. A, i dziękuję za porównanie do aktora – podoba mi się :)

    „Kumpel” należy do moich prywatnych ulubieńców (między innymi przez tę drugoosobówkę, to była niesamowita przygoda, trzy dni pisania i problem z przestawieniem się na myślenie pozapisarskie bez używania drugiej osoby), więc to, że się nie mogłaś od niego oderwać, to dla mnie wielki komplement. Też nie umiem sobie wyobrazić tego tekstu w innej narracji – i im bardziej sama nie umiem, tym bardziej jestem zadowolona, gdy czytelnicy też nie umieją. Narracja jest dla mnie w ogóle niesamowicie ważnym elementem tekstu, jednym z podstawowych, o których myślę na początku – czasem to wręcz ona tworzy sam pomysł oraz cały tekst (i tak było z „Kumplem”). Dobieram narrację do zdarzeń i przede wszystkim do bohatera – dlatego ogromnie mnie cieszy, że narracje w poszczególnych opowiadaniach uważasz za uzasadnione. Myślę, że wprawdzie wszystko można opowiedzieć za pomocą każdej narracji – ale tylko niektóre wybory pozwalają opowiedzieć tak, by opowieść zapadła w pamięć.
    Podoba mi się to, że negatywna ocena Pawła po „Innym” zmieniła się dzięki „Kumplowi”. To też mnie rajcuje w mojej szczecińskiej mozaice – mogę pokazać bohaterów z różnych punktów widzenia, w różnych momentach.

    „Strony” – no właśnie, i znów to, co przed chwilą napisałam. Z punktu widzenia Olgi Wiktor to takie trochę zabawne dziwadło, czasem wkurzające, zwykle milczące. Tak naprawdę Olga Wiktora za bardzo nie zna, a tego, co w „Stronach”, poznać nie miała jak – i jej spojrzenie jest siłą rzeczy do jakiegoś stopnia ograniczone. Zresztą Wiktor też jest ograniczony w widzeniu siebie – samym sobą, chyba jak każdy człowiek.
    O Wiktorze mogłabym pisać i pisać (i piszę), i cieszy mnie, że tak Ci się rozjaśnił i go rozumiesz, i zapraszam do wspólnego przywalenia. Pisanie o Wiktorze jest naprawdę fascynującym przeżyciem – i naprawdę wykańcza. Najlepszy dowód, że po każdym rozdziale „Stron” musiałam napisać coś „odtoksyczniającego” – raz „Dialogi”, raz „Małe dziewczynki”. Nie wiem, co wyprodukuję po rozdziale trzecim.
    Krzyśka też lubię – i dam mu możliwość pokazania paru rzeczy z jego punktu widzenia. To od razu się łączy z tym, co piszesz dalej – oczami Krzyśka można zobaczyć, że Wiktor mimo (z powodu?) swego paskudnego charakteru jakoś przyciąga niektórych ludzi i wywołuje w nich pozytywne uczucia.
    Trzeci rozdział powstaje – właściwie odrobina powstała i uciekłam od Ostrygi. Ale wrócę, wrócę (ku jego utrapieniu); skończę „Włóczykija”, napiszę nieduży tekst związany z Agatą, po czym zatopię zęby w trójce. Bardzo nie lubię niedokończonych rzeczy, a wszystkie moje wcześniejsze teksty/projekty pozostały niedokończone – dlatego zależy mi na tym, żeby wieloczęściowe teksty musivowe zamykać, by nie wisiały takie rozkawałkowane. W ramach zachęty do przeczytania trójki powiem, że między innymi będzie w niej można obejrzeć to priamelowe spotkanie oczami Wiktora ;)

    „Małe dziewczynki” były wyzwaniem od strony formy, cieszę się, że się obroniły :) Sporo zabaw to moje własne albo podpatrzone, część wymyślona, część tak pomiędzy. Też dopadało mnie coś sentymentalnego przy tym tekście – lubię tę moją małą dziewczynkę i przyjemnie było jakoś ją utrwalić w tekście. A Agata ze swoim pomysłem powróci (otwierający „Małe dziewczynki” cytat z jej książki nie wisi ot tak sobie w powietrzu, nad fragmentami powieści Agaty chcę popracować. To ten kolejny podniecający mnie element „Musivum”: mogę sobie popisać kawałki książek. Zobaczysz to choćby w „Ku stronom”).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Włóczykij” jest niewątpliwie trochę specyficznym momentem w „Msuivum” i z racji tej sytuacji, w której się odbywa, rzeczywiście może chwilami ciążyć – na tej samej zasadzie, na jakiej Michałowi ciąży w marcu świat. Wrażenie przegadania wynikać może z kolei z tego, jak bardzo Michał jest w swoich marcach zatopiony wyłącznie w sobie. Cieszę się, że wraz z dalszym czytaniem tekst coraz bardziej Cię do siebie przekonywał.
      Odnośnie podważanego realizmu – po pierwsze, ciągle mam w pamięci ludzi zwanych „morsami”, tych, którzy uwielbiają zimne temperatury (i kąpią się w lodowatej wodzie w zimie); Michałowi wprawdzie do morsów daleko, ale preferuje te zimne temperatury. Po drugie, to po części jak z tą jego wizją wsi – po części realne, po części życzeniowe, więc skoro raz czy drugi wlazł na chwilę do wody, wpasowało mu się to w marce i widzi to zgodnie z własnymi potrzebami/wizjami. Trzy – rzeczywiście wtedy o pewnych rzeczach nie myśli. Lubi skrajności, więc w marcu idzie w ekstremum, za które niektórzy (vide Sebastian) najchętniej skopaliby mu tyłek aż po gardło. Zgadzam się – to jego zachowanie i wybory nie są czymś, co łatwo przyjąć, nie sądzę natomiast, by były całkowicie nieprawdopodobne.
      (A że po powrocie do domu płaci za te wybory jakimś choróbskiem, to inna rzecz).
      Co do niegromadzenia i oddawania książek (no właśnie, znów skrajności) – dla mnie to rzecz nie do strawienia. Sama nie potrafię oddać nawet zdublowanych egzemplarzy lub czegoś, co mnie zupełnie nie ciągnie...

      Szczecin jest dla mnie i dla „Musivum” bardzo ważny – świetnie, że widzisz to miasto w opisach! Oczywiście nie każdy tekst jest „otwarty na miasto”, bo choćby „Priamel” siłą rzeczy zamyka się w kilku ścianach mieszkania Olgi, ale na pokazywaniu miasta mi zależy – na pokazywaniu różnymi oczami, z różnych punktów widzenia. Dla niektórych Szczecin jest wyjątkowo istotny, dla niektórych będzie ledwo zauważalny.

      Jeśli chodzi o bohaterów – prawda jest taka, że dla mnie oni żyją, żyją tak prawdziwie i realnie, jak moja rodzina, moi bliscy i znajomi. Co więcej, duża grupa to postacie, które pojawiły się w zupełnie innym projekcie ładnych kilka lat temu – i choć tamten projekt się zmieniał, a potem zamarł, postacie zostały, rozwijały się, ewoluowały i w efekcie wraz ze mną dojrzały do „Musivum”. Myślę, że parę lat spędzonych z danymi bohaterami to sporo, mieli czas stać się jak najbardziej realni.

      Cytaty to moja słabość i miłostka. Odkryłam też przyjemność używania cytatów „własnych” – z książek, opowiadań, wierszy, wywiadów etc. moich bohaterów. Zamierzam więc teraz mieszać te dwa „kręgi cytatów” – zależnie od potrzeb tekstów. A długie zdania to moja wielka (poproustowska) miłość, słabość i możliwe, że chwilami znak rozpoznawczy. Dobrze, że dało się je przeżyć :)

      To „niepasowanie do blogowego świata” traktuję jako ogromny komplement – podobnie jak Twoje wrażenia z czytania. Co do odmów i zarzutów zbyt ciężkiego pisania – zakładam, że tak jak komuś może się podobać, tak innemu może się nie podobać, trudno. Fakt, że takie stwierdzenie bywa dosyć przykre lub zaskakujące (zwłaszcza gdy ma się, jak ja, odruch szukania najpierw potężnej winy w sobie), ale zdecydowanie nie przestanę z tego powodu pisać (ani tym bardziej pisać po swojemu).

      Podsumowując (wreszcie!): jeszcze raz ogromnie dziękuję za samą ocenę, za wczytanie się w moją mozaikę, za wskazanie wszystkich potknięć i docenienie różnych elementów. Miałam zarobiony czerwiec i dość szalone ostatnie dwa tygodnie, więc teoretycznie przez weekend chciałam się lenić do oporu, lecz po przeczytaniu (kilkanaście? kilkadziesiąt?) razy tej oceny palce aż mi się wyrywają do klawiatury. Czwarty rozdział „Włóczykija” pozdrawia, bo czuje się dzięki Tobie kopnięty do ukończenia. Obiecuję zatem nie spocząć na laurach, pisać dalej (plus rozejrzeć się za jakimś strawnym szablonem) – i trzymam za słowo, że jeszcze czasem zajrzysz na „Musivum” :)

      Usuń
    2. No i właśnie pobiłam własny rekord w odpisywaniu na ocenę, mam nadzieję, że jakoś to przeżyłaś, a "Literacka Krytyka" nie zawiesi się od mojej nadaktywności ;)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Ome

      Usuń
  10. Ale miałam frajdę xD Najpierw widząc tak długi komentarz, a potem przy jego czytaniu. Pobiłaś rekord, nie ma co.

    Z tymi czcionkami to rzeczywiście dziwna sprawa. Może miałaś wcześniej włączony ctrl +? No i dałaś mi kolejny powód, by żurnala (podoba mi się ten zapis) nie lubić. Nie pasuje mi ta sprawa z narzuconymi podstronami i brakiem możliwości dodania własnych. Chociaż funkcja tych „przyjaznych” jest w sumie całkiem użyteczna. (btw, też uwielbiam wysokie buty więc nie tylko Olga mogłaby zazdrościć, a moje czarne szpilki zajmują honorowe miejsce w szafie).

    Z tymi literówkami to się nie przejmuj za bardzo. Sama ich wszystkich nigdy nie wyłapiesz, a i tak teksty masz dopracowane do perfekcji i pojawiają się przecież sporadycznie. Zostaje Ci, oczywiście, opcja wynajęcia bety, ale nie sądzę, by było to jakoś szczególnie konieczne.

    Co do ekskursów, jasne, czytelnik chętnie sam dopasowuje teksty do siebie i rzeczywiście może to być frajdą. Wydaje mi się jednak, że ktoś zaglądający do Ciebie po raz pierwszy i biorący się za taki osobny tekst nie miałby po prostu możliwości do przekonania się o jakości Twojego pisania, bo taki wyjęty z kontekstu tekst niewiele by mu powiedział ani o Tobie, jako pisarce, ani o opowiadaniach i bohaterach. Więc zostaw ekskursy ekskursami, ale może już w tekście (na początku czy na końcu) wspomnij, że należy go czytać wraz z innym opowiadaniem, by go w pełni pojąć? Sama nie wiem ^^ Wiem za to jaki ekskurs wkrótce przeczytam xD

    Ha! Nawiasy! Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Widzisz, jak czytałam, to sobie zrobiłam mentalną notatkę: wspomnieć o nawiasach. Ale, oczywiście, zapomniałam. No więc tak: za pierwszym razem, jak się pojawiły pomyślałam sobie, ej, dobre zagranie. Za drugim już były zanotowane jako coś typowo Wiktorowego, a za trzecim zaczęłam im się już bliżej przyglądać. Wiele razy wywołały na moich ustach uśmiech bo to brzmiało mniej więcej jak: hej powiem coś takiego, bo to ujdzie w tłoku, ale tak naprawdę myślę coś innego, czego wstydzę się powiedzieć na głos, ale nie mogę się tej myśli pozbyć z głowy, bo te jego (cholernie męskie) dłonie... xD

    Co do literówek i Twoich wyjaśnień. W podpunkcie ‘b’ wyjaśniłaś mi chyba to, co potrzebowałam usłyszeć. To „nakierowywanie z powrotem na główny tor myśli” pasowało mi wiele razy w Twoich tekstach, bo nie raz tego używałaś. W tych dwóch przypadkach musiało mi to chyba po prostu zgrzytnąć, dlatego Ci to wytknęłam. Ale już rozumiem, co chciałaś przekazać ;) Odnośnie ‘c’, musiałam to sobie trzy razy przeczytać, ale już kapuję ten punkt widzenia. Selekcja zależna od poziomu znaczenia. Noted. W ‘d’ zwracam honor, moje niedoczytanie. A do myślników to ja muszę chyba jeszcze dojrzeć. U Ciebie to było jak taki szok kulturowy, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z nimi w takiej ilości. Jasne, rozumiem uzasadnienie i nie uważam, że stosujesz ich błędnie, ale one mi chyba tak bardziej wizualnie przeszkadzały niż jakoś konkretniej ;P Z tym pod ‘h’ to ja już nawet nie wiem o czym ja wtedy myślałam oO

    Aha! Czyli ten tłok postaci w priamelu to było zamierzone złoślistwo, tak? Osz Ty. Ale w sumie to mi to całkiem szybko przestało ciążyć, bo jednak dawało się te postaci ogarnąć, jak się w tekst wciągnęło. Podejrzewam, że jakby to napisał ktoś inny, to nie wyszłoby to tak zgrabnie i wrażenie złośliwości pozostałoby do końca.

    Na Strony czekać będę z niecierpliwością i cieszę się, że Włóczykij się poczuł kopnięty xD A w międzyczasie zabiorę się za nadrabianie ekskursów i na pewno jeszcze mnie u siebie dojrzysz w komentarzach, bo jak się będziesz za bardzo obijać, to nie tylko Włóczykij zostanie kopnięty. Poza tym strasznie mnie cieszy, że ocenę doceniłaś, że nieco Ci pomogła, no i że mi na nią odpowiedziałaś tak długim komentarzem. Bo teraz, jak już mi wiele rzeczy wyjaśniłaś i wyprostowałaś, musivum mogłam też zobaczyć od Twojej strony i wiele spraw mi się rozjaśniło.

    Masz we mnie wierną czytelniczkę.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ithlinne

    OdpowiedzUsuń
  11. Cieszę się, że dobrze Ci się czytało mój komentarz :) Jednocześnie przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz, przez ostatnie trzy tygodnie nie byłam w stanie się zebrać i usiąść do Internetu.

    Tak, żurnal ma swoje wady, na szczęście ma też zalety - więc skoro już tam jestem, staram się skupić na zaletach.
    Dobrze trafić na wielbicielkę wysokich szpilek, ściskamy z Olgą mocno ;)

    Nad tym "wiązaniem ekskursów" się jeszcze zastanowię. No i ciekawość mnie zżera, jaki to ekskurs wybrałaś do czytania po ocenie? :) (Hm... "Dialogi"?)

    Widzę, że nawiasy działają, jak chciałam, to świetnie :D No i cieszę się, że moje wyjaśnienia mają ręce i nogi.

    Dziś niestety nie jestem szczególnie elokwentna, zresztą na większość rzeczy pozostaje mi odpisać: dziękuję, dziękuję, dziękuję. Tak więc: dziękuję, naprawdę wspaniale i się czytało twoją ocenę - widać było, że potrafisz się wczytywać w tekst i rozgrzebywać go na kawałki. I nie masz problemów z moją "ciężkością stylu" etc. ;)

    Szalenie się cieszę, że znalazłam w Tobie kolejną czytelniczkę, każdy czytelnik jest na wagę złota - a taki, który dzieli się swoimi wrażeniami i opiniami, to ideał :)

    Pozdrawiam serdecznie i z całych sił kibicuję Twojemu stażowi :)

    Ome

    OdpowiedzUsuń